Maroko, Marrakesh

tym razem tylko na chwilę

5 maja 2009; 4 773 przebytych kilometrów




marrakesh



Taxi dowiozły nas na dworzec autobusowy. Kupujemy od razu bilety do Essouira (40dh + bagaż 5dh). Siedzimy chwilę na tym dworcu. Kibelki są niefajne, płatne co łaska.

Odjazd zaplanowany był na godzinę 11, władowaliśmy się do autobusu. Kierowca kasował opłatę za bagaż, chciał nas naciągnąć, że niby kosztuje 10dh, gdy przy kasie jest napisane jak byk, że 5dh. Robert kłóci się zajadle i udaje się, ale kierowca jest wkurzony.
Odjechaliśmy o 11:30, bo co chwilę jeszcze ludzie przychodzili, niektórzy wchodzili, żeby sprzedać słodycze, buty. Do innego autobusu ładował się koleś z kurą w rękach ;) Dobrze, że nie do naszego ;) W ogóle sceny iście dantejskie, wszyscy biegają, coś wołają, dwóch się pokłóciło.
Na szczęście w końcu ruszamy. Jedziemy przez nowe dzielnice, mijamy jakieś fontanny i ładny dworzec kolejowy. Wszędzie pełno kolorowych kwiatów i drzewek pomarańczowych.

Jedziemy i jedziemy, droga dłuży się niesamowicie, a my zdychamy z gorąca (klima w autobusie to szyber trzymający się na zgniecionej plastikowej butelce). Mijamy małe miasteczka, wszędzie bałagan, pełno motorynek i starych ciężarówek. Po drodze zatrzymujemy się w miasteczku, ludzie wysiadają i idą na kawę, jedzenie. My serwujemy sobie po szaszłyku, wkłada się to mięsko do bułki. Tłuste okropnie, ale ma tak charakterystyczny smak, że warto było spróbować.