Maroko, w dolinie Dades

przez rzekę

28 kwietnia 2009; 3 866 przebytych kilometrów




dolina dades



Rano zjechaliśmy jeszcze do miasta po małe zakupy. Miałam ochotę na takiego naleśnika, jak wczoraj, ale tu nigdzie takich nie ma. W zamian kupiłam bagietkę prosto z pieca prawie. Nasz naćpany koleś szwęda się dookoła, unikamy go jak ognia, na szczęście chyba nas nie pamięta ;)

Kierujemy się do Doliny Dades. Po drodze niezłe widoki, jedziemy serpentynami w górę. Rzeczka zostaje gdzieś w dole, wszędzie dookoła czerwone skały. Wygląda to wszystko naprawdę niesamowicie, ale najpiękniejszy widok czeka na nas na górze. Jedno z najchętniej fotografowanych miejsc w kraju na żywo wygląda jeszcze piękniej! W dole widać kanion, a obok wije się droga. I tylko wieje tu mocno, słonko świeci, ale jest całkiem zimno.
Pojechaliśmy jeszcze kawałek dalej, ale po prostu wyjechaliśmy z doliny, dalej nic już nie było oprócz małej wioski. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby zawrócić i od razu przybiegły do nas dzieci. Dostały ciastka. Przed zdjęciami się chowały. Wróciliśmy tą samą drogą.

Zatrzymaliśmy się jeszcze kawałek dalej, żeby zrobić sobie spacer. Chłopaki na wyścigi pobiegły w górę, a my poszłyśmy drogą. Ale dolina się już kończyła, więc usiadłyśmy sobie na słonku, na tarasie jakiegoś opuszczonego hotelu. Cudownie, nareszcie można się wygrzać! Czasu trochę nam zleciało, chłopaki przyjechały po nas autami.

Kawałek dalej zatrzymaliśmy się znów, przy pięknym domku zrobionym z gliny i trawy. Domek piętrowy, aż dziw, że się to trzyma. A że obok była rzeka, wpadliśmy na pomysł, żeby jakoś dostać się na drugi brzeg, gdzie widać było suchą odnogę doliny. Robert pognał pierwszy, a my... znów chyba stanowiliśmy niemałą atrakcję ;) Łukasz prowadził, a za nim łańcuszkiem, trzymając się za ręce pięć dziewczyn ;) Łatwo nie było, na boso po kamlotach, w zimnym nurcie, więc chwialiśmy się co chwilę i zatrzymywaliśmy. Wyglądać to musiało komicznie :)
Ale za to jakie atrakcje na drugim brzegu! Weszliśmy kawałek wgłąb doliny. Łukasz zaczął wspinać się na skały, Daria za nim, a ja za nimi. Szalone to trochę było, bo klapki tylko miałam, słonko grzało, my bez czapek i wody, no bo przecież tylko na chwilę tu przyszliśmy ;)
A było cudnie, taka piękna cisza i spokój, czerwone skały dookoła, w dole Aga i Iza, malutkie figurki. Bosko! W dodatku znalazłam kilka fajnych kamieni. Teraz już wierzę, że te kamienie na straganach są prawdziwe ;) Fajnie by było pójść tak po prostu przed siebie, no ale reszta grupy czekała. Jeszcze tylko powrotna przeprawa przez rzekę i ruszamy w dalszą drogę.

Wróciliśmy przez Boumalne-Dades, zatankowaliśmy, bo paliwo już się kończyło.